wtorek, 11 czerwca 2013

Rozdział III



Wiem, krótko, do kitu (żeby nie powiedzieć do d...) i at all. Dodatkowo zmieniłam adres bloga, bo nie pamiętałam ani nazwy e-maila ani hasła (brawo ja!). Przepraszam i życzę miłego czytania moich wypocin. Właśnie! Ogłoszenie dla osób, które prowadzą bloga o tematyce HP (jeśli takowego nie posiadasz- nie czytaj tego, przejdź niżej do notki :)). Uprzejmie proszę o podanie mi adresu Waszego bloga, chętnie poczytam i umieszczę do nich odnośnik na blogu :). 
~*~

- Na kolana i do Pana!

- Tom, mówiłam, że nie możesz traktować uczniów jak śmierciożerców- powiedziałam ze zrezygnowaniem.

- Do moich kochanych śmierciojadków to ja tak nie mówię, ale do tych debili nic dociera. Wczoraj, no nie uwierzysz co się Pati stało. Nevil w Dracona strzelił crucjo. Rozumiesz to? Nevil do Dracona! A on się nie obronił tylko patrzył na mnie. Czy on sobie myślał, że może go uratuje? I dobrze myślał. Jak wstałeś, jak krzyknąłem swoim piskliwym głosem na tego Nevila to aż niektórzy zakryli usta.

- Śmiali się…

- Nie przerywaj mi! Ja nie wiem, co miałem w głowie zgadzając się na tą posadę….

- Może chcesz dopaść Pottera?

- Nie, Potter nie chodzi przecież do Hogwartu!

W tym jakże zacnym momencie do klasy wszedł chłopak w kruczoczarnych włosach, zielonych oczach i okrągłych okularach.  Jednak najbardziej wyróżniała się jego blizna  na czole. Tak, tak to Harry Potter!

- Mottter, co chciałeś? – zapytał się Voldemort?

- Panie pro-pro-profesorze…

- Cicho, śpieszę się do terapeuty.

I w tym momencie Voldemort wybiegł z sali. Wam też się często zdarza, że nauczyciele przekręcają Wasze nazwisko? U mnie taka sytuacja powtarza się prawie na każdej lekcji. Ale wróćmy do tego, gdzie poszedł Voldemort, bo to będzie głównym tematem dzisiejszej notki. Czarny Pan poszedł do terapeuty powtarzając sobie po drodze „Pieniądze i narkotyki są straszne, szczególnie, gdy zaczyna ich brakować”. Spojrzał na zegarek i stwierdził, że nie może być tam dłużej niż 30 minut, bo za godzinę ma próbę zespoły, a potem lekcję baletu. Ma szczęście, że nie mieszka w Polsce, bo 30 minut to on by czekał w poczekalni… O zespole „tęczowe jagódki” mógłby zapomnieć.  Świetna nazwa dla grupy muzycznej, która gra black metal, no nie? Nie tańczyłby także w „Zakrwawionych” . Oh… jak on lubi balet… Ale my tu gadu, gadu, a on już jest u terapeuty.

- Tom, co miałeś powtarzać?

- Potter moim Panem…

- Powtarzałeś?

- Oczywiście…- powiedział dumnie Voldemort, a w myślach dodał „że nie”.

- Jak się cieszę… Może w końcu zrozumiesz, że nie warto walczyć z nim.

- Jak to nie?

- Czytałeś „Harry Potter i Insygnię Śmierci”?

- Nie, a powianiem?

Co ten biedny terapeuta miał zrobić? Gdyby mu powiedział, że w tej oto książka jest o tym, co wydarzy się w dalekiej przyszłości on by się załamał…  Lepiej się nie mieszać.

- Absolutnie! Tom… Może powinieneś się czymś zając. No nie wiem, jakieś hobby czy coś. Podobno każdy wie, że czasami nadchodzi taki moment, w którym trzeba się poddać. Ulec, skapitulować, wycofać się chyłkiem. Ogólnie: dać się załamać.



- Guzik prawa, ja nie wiem.

Terapeuta w myśli stwierdził, że temu oto „człowiekowi” już nic nie pomoże. No i w sumie słusznie. Jedynym pocieszeniem jest to, że gorzej już być nie może…

- Tom, a może zacząłbyś działać charytatywnie. Mam tu taki jeden strój, kupiłbyś dzieciom jakieś drobne upominki.

W tym momencie oczy Voldemorta zaszkliły się, a terapeuta dodał:

- Potter to nie dziecko…

Po kilkunastu minutach Voldemort przebierał się w strój, który podał mu terapeuta. Najpierw zaczął od zielonych w czerwone paski (albo czerwonych w zielone paski) rajstop. Miał z tym lekki problem, bo rajstopy były wykonane z bardzo przylegającego materiału. Później ubrał zieloną bluzkę w paski, równie przylegającą, a na to czerwoną tunikę z frędzlami na dole. Całości dopełniały brązowe buty, które miały zakręcone przody. Po mimo tego jakże urzekającego stroju terapeuta cały czas miał wrażenie, że czegoś brakuje…  Popatrzył na Voldemorta, pogrzebał trochę w szafie i wyciągnął tęczowy kapelusz z czółkami. Ja się pytam: Jak tu nie zwariować?! Macie może numer do jakiegoś dobrego terapeuty? :)
  ~*~ 
Następną notkę dodam może w weekend. Mam do Was pytanie: wolicie krótkie rozdziały częściej czy długie co jakiś czas (wiecie jak u mnie z tym czasem jest :D) ? A i jak ktoś chciałby jakiś fajny tekst (fajny nie znaczy o cyganach i jedzeniu gruzu -,-) zobaczyć w notce czy jeśli ma jakiś pomysł na coś to śmiał proszę pisać na aelita.blog@gmail.com 

Rodział II



      Szkoła. Kto ją lubi ma podnieść rękę. Ah… już widzę ten las rąk. W sumie szkoła byłaby fajna, gdyby nie to, że trzeba się uczyć. Ale pomyślcie o Hogwarcie. Wam też nie przyszedł list z tej oto szkoły? Mój na bank zabłądził po drodze. Ale na całe szczęście i nieszczęście  Voldemort to wezwanie dostał.
     Jednak zacznijmy od początku. Zaraz z samego rano szanownego Draco Malfoya obudził przeraźliwy pisk. Nie, to nie fanki na widok Justina Biebera, to nie kto inny jak Lord Voldemort. Dracon jako zakochany chłopak zaraz po 2 godzinnym ogarnianiu włosów pobiegł do Czarnego Pana. Oczywiście nie obyło się bez poślizgu na schodach.
- To nie moja wina, że jak patrzę na schody to mi się stopnie ruszają- wytłumaczył Dracon.
- Nie pij więcej- odpowiedziałam.
Dracon wzruszył ramionami i zrobił obrażoną minę.  Co tu dużo mówić… Po prostu się fochnął. Pobiegł do salonu. Zobaczył Voldemorta. Oczy mu zaszkliły… Pomyślał: „Ah… jaki on jest piękny, za co można go nie kochać?”. Może raczej  za co można go kochać… Draco złożył ukłon. Ale to nie było zwykłe, delikatnie pochylenie głowy… On czołem dotknął podłogi, po czym powiedział:
- Panie, mogę ci w czymś pomóc?
- W sumie to tak… Spakuj mi kufer do Hogwartu!
- Do Hogwartu?- zdziwił się Dracon.- Czy czarny pan nie jest za stary?
- Słucham? Ja za stary?- zastanowił się Voldemort, poczym sięgnął po krem przeciwzmarszczkowy.
Niestety, on ma tak jak moja babcia, nawet ten cudowny krem mu nie pomaga. Musi się po prostu pogodzić, że będzie się wyróżniał w kręgu nauczycieli. Już nawet nie mam na myśli tego płaskiego nosa, czerwonych oczu i bladej, pomarszczonej twarzy, ale po prostu…
- Kręgu nauczycieli?- wrzasnął Dracon, niegrzecznie mi przerywając.
- Tak, nauczycieli, zdziwiony?- zapytałam.
Wyraz twarzy Dracona naprawdę trudno jest opisać. Coś po między „Wow, rodzice kupili mi konika”, a „czemu dostałem tą patelnią w twarz?”. Dodatkowo grzywka zakryła mu oczy, a on jej nie poprawił, musi być naprawdę w szoku. W sumie nie dziwię mu się. Pewnie wyglądałabym podobnie (poza tą opuszczoną grzywką) jakbym dowiedziała się, że ktoś, kto mi się podoba zaczyna uczyć w mojej szkole. Z jednej strony bym się cieszyła, ale z drugiej… nauczyciel jest najbardziej znienawidzonym człowiekiem…
- Czego on będzie uczyć?- zapytał Dracon.
Po chwili dostał od Voldemorta w twarz. Ten cudowny dźwięk rozniósł się po całym pomieszczeniu. Szkoda, że tego nie widzieliście… Można się zakochać w tym jak koścista ręka Voldemorta ląduje na Dracona policzku.
- Nie on, tylko On! Szacunku trochę, gówniarzu jeden!- krzyknął oburzony Voldemort.
Dracon spojrzał na mnie z chęcią mordu w oczach, a następnie powiedział:
- To czego On będzie uczyć?
- OPCM- odpowiedziałam z „bananem” na twarzy.
Tak trochę głupio. Voldemort będzie uczyć jak bronić się przed nim, ale ja tego nie wymyśliłam tylko Dumbledore! Pretensje proszę kierować pod adresem: cwaniak.dumbledore@hogwart.pl .  Muszę jednak przyznać, że nie mogę się doczekać jak Voldemort znajdzie sobie kozła ofiarnego, lizusa i donosiciela.
- Będzie ciekawie! A już się nie mogę doczekać jak będę znęcać się nad Hermioną!- krzyknął Voldemort.
- Nie spoileruj mi tu!
W sumie tu powinnam zakończyć rozdział, ale znowu byłby taki krótki. Napiszę więc coś co się dzieje w domu Malfoyów.
W Malfoy Manor już od samego rana przeważają sprzeczne emocje, jedni płaczą, drudzy się cieszą.  W końcu nowe dziecko w rodzinie to cudowna chwila. Ale tylko wtedy, gdy jest choć trochę podobne do rodziców. A mała siostrzyczka Dracona miała czarne, kręcone włosy i śliczne zielone oczka, dodatkowo jej lekko opalona twarzyczka wyrażała wiele pozytywnych uczuć, a szeroki uśmiech to jeszcze bardziej podkreślał.
- Tak, tak, pisz więcej jakie to dziecko jest śliczne, może Narcyza w końcu przyzna, że to jest jej dziecko- powiedział Lucjusz.
Mama tego jakże słodkiego dziecka dałaby sobie rękę uciąć, że to nie jest jej dziecko. W końcu ono jest takie inne. Nie ma prostych, platynowych włosów, szarych oczu i bladej cery. Może i charakterek też będzie mieć inny… Jaka by nie była  i tak będzie najukochańszym dzieckiem w rodzinie Malfoyów.
- Taa… chyba zaraz po mnie- powiedział bardziej do siebie niż do innych Dracon.
- Draco, wstydziłbyś się! Patrz jaka ta moja córcia kochana- powiedział, uśmiechając się Lucjusz.
Tak Lucek się uśmiechnął. Też przeżywam szok.
- No ja na Twoim miejscu nie byłbym taki pewny tego, że jesteś jej ojcem.
- Jak nie? Czy ona nie jest podobna do mnie?
Wszyscy popatrzyli raz na bobasa, raz na Lucjusza i zamilkli… Po co mu mówić? Niech się cieszy. Jednak to jest dopiero połowa wydarzeń, które miały miejsce tamtego dnia. Gdy Malfoyowie ustalili, że Lucjusz jest na pewno jej ojcem, zaczęli wymyślać dla niej imię.
- Wiem!- wrzasnął Lucjusz.- Elladora, po mojej prababci, mówię wam, robiła zarąbiste ciasta miodowe.

Każdy udał, że nie słyszy propozycji Lucjusza, zresztą postąpili słusznie.  I wtedy zaczęła się kłótnia. Między przekleństwami dało się słyszeć propozycje imion takich jak: Dominikqe czy Tom. Tak, ta druga propozycja padła z ust Dracona, do którego chyba jeszcze nie dotarło, że ma siostrę…


- Sophia Madeleine Malfoy- powiedziała Bellatrix.
Nikt by się nie spodziewał, że coś tak mądrego wymyśli tak ograniczona istota jak Bella.
- Sama jesteś ograniczona!- wrzasnęła sama zainteresowana.
Po tej jakże wrednej wypowiedzi na siostrę Narcyzy wpadł żyrandol… Taki los spotka tego, co mi będzie pisał przykre rzeczy…

Rozdział I



                          

      Przy stole siedziało siedem następujących osób: Dracon Malfoy, Teodor Nott, Blaise Zabini, Lucjusz Malfoy i Lord Voldemort. Każdy z nich (oprócz Blaisa) miał "pokerową" minę, szaty śmierciożerców i  założone okulary przeciwsloneczne, które ukradli z planu kręcenia filmu "Matrix". Dracon Malfoy, blondyn o szarych oczach, umięśniony przystojniak, który miał 188 cm wzrostu, siedział sobie i spoglądał ukradkiem w stronę skrzata domowego, podobnie jak Teodor Nott. One są przecież takie pociągające… Blaise Zabini, szatyn o zielonych oczach z poważną twarzą i przeciwnym charakterem wpatrywał się w swoje karty.. Lucjusz Malfoy, starsza wersja Dracona siedział z opanowanym wyrazem twarzy i bezdusznymi oczami. Lord Voldemort zajmował się w tym czasie przyspawaniem okularów do twarzy, gdyż nie mogły mu się trzymać na nosie, bo go nie posiadał. I pytanie, co oni robili? Jak to, co? Grali w Pokera!

- Blaise, jak Ty to robisz, że cały czas wygrywasz?- zapytał Dracon z niezadowoloną miną.

- On pewnie oszukuje, wstydź się! Oszukiwać takie bezbronne stworzenia- powiedział Nott.

- Nie, nie oszukuję. Ja po prostu nie założyłem okularów!- powiedział z rozbawieniem Blaise.

- A, co do tego mają okulary?- zapytał Teo, a po chwili dodał.- Ty, narrator, proszę mnie tak nie nazywać.

- Teo, pyszczek, chyba nie chcesz w następnym rozdziale wyjść w różowych włosach- odpowiedziałam.

      Gdyby wzrok mógłby zabijać, ja- narrator tego jakże bezsensownego opowiadania byłabym martwa no i w sumie bym tego nie pisała. Każdy udał, że nie słyszał mojej wymiany zdań z Teo. Każdy był zajęty grą w pokera. Jakie to fascynujące. Ale zaraz… to jest hazard! Ale w co mieli grać śmierciożercy? W Chińczyka? Ja się zagadałam (w sumie to zapisałam), a ktoś w tym czasie odpowiedział na pytanie Teo, który znowu, nie wiem dlaczego mierzy mnie wzrokiem.

- A to, że odbijają się wasze karty w szkiełkach- odpowiedział, niby od niechcenia Ślizgon. 

Wszyscy jak na rozkaz zdjęli okulary, oprócz Voldemorta, który wrzasnął:

- O nie! Jak ja to teraz zdejmę?!

Później działo się wszystko bardzo szybko. Lucjusz poleciał po eliksir, Zabini wsadził sobie pięść do buzi, by nie wybuchnąć śmiechem, a Nott i Dracon najnormalniej w świecie podmieniali karty. Chłopcy, ja wszystko widzę! Dracon pomyślał (tak, Dracon pomyślał- jedno zaprzecza drugiemu): „Kurcze, nie dość, że wszystkowiedząca  to jeszcze wszystkowidząca”…

- Draco, kurczaków w to nie mieszaj!- krzyknęłam.

Nagle zjawiła się Bellatrix. W sumie to stała w kącie od jakiś 15 minut, ale ja jej nie zauważyłam.

- Ha, czyli nie jesteś wszystkowidząca- powiedział uradowany Draco.

- Ciebie wolałabym nie widzieć- odpowiedziałam.

Hah, zabawne, ale mu pojechałam… Zawsze o tym marzyłam. A teraz, gdy mam to swoje opowiadanie mogę robić, co mi się podoba. Może na nich wszystkich teraz spaść meteoryt, ale tu zaraz zdarzy się coś gorszego…

- Ty głupia fretko, chodź mi pomóż! I- powiedziała, a raczej wrzasnęła Bellatrix.

- Ta zniewaga krwi wymaga!- oburzył się Dracon.

- Masz racje, jak Ci zaraz jakimś zaklęciem trzasnę, to się krew poleje- powiedziała słodka Bella. Zaraz… jaka słodka Bella? Coś mi się chyba pomyliło. Czy ja właśnie tą obleśną, pomarszczoną szatynką nazwałam słodką? Tak. To dobrze.

Malfoy słysząc tę groźbę, podbiegł do Voldemorta, złapał go za rękę i zaśpiewał mu kołysankę:

Śpij, zamknij oczy śnij, śnij
Śpij, zamknij oczy śnij, śnij.

A ja będę twym aniołem,
Twą radością, smutkiem żalem.
Będę gwiazdą na twym niebie,
Będę zawsze obok Ciebie x2

Jak wytłumaczyć tobie mam,
Że jesteś wszystkim tym co mam.
Tym co jest dobre i co złe,
Uwierz tak bardzo...

Śpij, zamknij oczy śnij, śnij
Śpij, zamknij oczy śnij, śnij.



      I w tym momencie zasneli obaj. I jaki z tego wniosek? Dracon ma piękny, anielski głos i jest zauroczony w Voldemorcie. Tak! Przynajmniej raz nie w Hermionie. Jednak muszę Was zamartwić… Hermiona zauroczyła się w nim, ale to kiedy indziej.

- Nie prawda!- krzyknęła Miona.

- Co Ty tam wiesz, Mądralo. To moje opowiadanie, mogę sobie robić, co chcę. Jak nie chcesz dostać T z eliksirów to siedź cicho, wiesz, że ja jestem wszechmocna.

I takim oto sposobem Hermiona poszła pakować walizki do Hogwartu,

- Hogwartu?!- wrzasnął Ron.

- Cicho, ty w tym roku i tak nie pojedziesz.

- Jak to nie?

- Już moja w tym głowa…